Wracam. Dziś o tym, że nic nie dzieje się bez przyczyny.
Zbierałam się długo do napisania kolejnego posta. Z pewnych względów postanowiliśmy zabrać się tego lata za remont w holu - nie planowaliśmy go, ale o szczegółach później.
Mam mieszane uczucia co do tego, jakie treści winny się tu znaleźć, a to dlatego, że w zasadzie mieszkanie jest już w części wyremontowane i urządzone. Musiałabym wracać do starych zdjęć, notatek... Ale z drugiej strony bez sensu jest zaczynać od końca, zatem niech będzie po kolei ;)
Wiecie, zazdroszczę naprawdę tym, którzy mogą wyremontować cały dom, a później w nim zamieszkać. My nie mogliśmy tego zrobić, gdyż musieliśmy szybko "zwolnić" nasze pierwsze mieszkanie. A remont wnętrz, w których się żyje, bywa baaardzo uciążliwy ;)
Wszystko robiliśmy na raty. Tak jak widzieliście na poprzednich zdjęciach, kuchnię zaaranżowaliśmy na szybkiego, by móc funkcjonować. Wiedziałam, że nie do końca takiej kuchni chciałam (bez wyrazu..), ale nie było wyjścia. Jednak to się dość szybko zmieniło.
Któregoś dnia wróciłam z pracy, postawiłam torby z zakupami na blacie w kuchni i usłyszałam huk i chlust. Patrzę na wejście do kuchni - leje się woda z sufitu. Leci dużym strumieniem, jakby ktoś z kranu z dużym ciśnieniem puścił. Minęło kilka sekund, drugi strumień, obok, na ścianie. Moment, kolejny na bocznej ścianie kuchni. Biegnę po miski, wiadra. Podstawiam. Patrzę i nie wierzę, leje się w całym holu. Sufit mokry na całej połaci, woda się leje po ścianach. Kilka sekund..woda leje się strumieniem w łazience. Wpadam tam - leci mocno z szybu wentylacyjnego. Brakuje mi wiader. Biegnę po miski, cokolwiek.. sama brocząc już w wodzie. Zabrakło misek - wysypuję rzeczy z pudeł ikeowkich córy, podstawiam je w kuchni, bo miski zbyt szybko się napełniają. Dzwonię do zarządcy budynku. Nie miałam nawet numeru kontaktowego do właściciela mieszkania nad nami, bo mieszkaliśmy tu dopiero od miesiąca. Zarządca szybko kontaktuje się z właścicielem, on pędem wraca z innego miasta, z pracy. Patrzę na ściany, leje się już woda spod kinkietów, z gniazdek. Spanikowałam. Z bezsilności się rozpłakałam i zadzwoniłam do szwagra, bo pan domu był nieosiągalny. Szwagier polecił, by natychmiast wyłączyć prąd. Przyjechał, a ja, stara baba, uryczana byłam jak małe dziecko...
Pokażę Wam jak to wyglądało. Mam nawet nagrany filmik, na którym woda się leje jak z kranu, dwoma strumieniami, nad wejściem do kuchni. Nagranie wysłałam mężowi, by zdążył się psychicznie nastawić przed powrotem do domu ;)
Powyższy grzyb zapewne hodował się tu od dawna, ale nowych też po zalaniu przybyło. Gdy zobaczyliśmy co było pod podłogą, cieszyliśmy się, że jest okazja, by to zerwać.
W kuchni woda dostała się nawet pod stare gumoleum. To nowe się odbarwiło w każdym miejscu, w którym stały meble.
Trzeba było wszystko rozebrać, wynieść, osuszyć. O batalii z durnowatym rzeczoznawcą (wybaczcie, ale inne określenie zwyczajnie nie pasuje - byliśmy zmuszeni złożyć skargę nawet, bo facet był baaardzo nieprofesjonalny) nie chcę już nawet pisać. No dobra, może słowo, żeby nie było, że ja tak bezzasadnie.. Gumoleum, za które zapłaciliśmy niecały miesiąc wcześniej prawie 1000zł miało białe plamy wszędzie tam, gdzie stały na nim szafki w wodzie. Plamy te zrobiły się w ciągu doby. Co powiedział na to rzeczoznawca? "Pani se to obróci, żeby plam nie było widać i będzie git". No comment.
Meble kuchenne wylądowały na czas jakiś do holu. I wiecie co...?? Nie ma tego złego.. ;)
Nie nie. Nie zrobiliśmy kuchni w holu ;) Ale szafki postawione pod ceglaną ścianą bardzo pięknie wyglądały, zdecydowaliśmy więc przy remoncie i naprawianiu ścian w kuchni skuć dwie ściany do cegły. Podobnie jak w holu, w kształt łuku (na zdjęciu widać jeszcze mokry sufit w kuchni).
No i wzięliśmy się za tę kuchnię już jak należy. I tak podłogi trzeba było wszystkie zdjąć, więc położyliśmy płytki. Z racji kucia ścian i robienia ogólnego bajzlu, przeprojektowaliśmy kuchnię według własnych potrzeb. Zmieniłam miejsce kuchenki, która pierwotnie stała tuż przy wejściu do kuchni. Przeniosłam ją dalej. Skuliśmy ściany do cegły. Zmieniliśmy też miejsce stołu - stanął po drugiej stronie pomieszczenia.
Przy okazji wyremontowaliśmy spiżarnię. Całe mieszkanie miało "zrobione" ściany, oprócz spiżarni. Było tam jeszcze chyba przedwojenne, nieszczelne okienko, odpadające kafle i walący się regał.
Pan domu zbudował nowy, z drewna, bardzo stabilny i wysoki. Ja otynkowałam ściany. Tak tak, potrafię kłaść tynki ;) Okienko wymieniliśmy. Pozostało wymienić drzwi, ale tę inwestycję zostawiliśmy sobie na kolejny rok.
W kolejnym roku już wymieniliśmy rzeczone drzwi. Niby nie wyglądały źle, ale miały latającą szybkę z plaksy i nie domykały się dobrze.
Szafki póki co z Ikei. Może kiedyś wymienimy na lepsze, może zrobimy zabudowę.. Na razie musi nam wystarczyć to, co jest, a i tak bardzo mi się podoba.
Na ścianie po lewej zawisło moje marzenie - zegar antyk, dźwięcznie wybijający godziny. Element obowiązkowy w mieszkaniu w przedwojennej kamienicy :)
Niedługo zamieszczę więcej zdjęć lepszej jakości.
Śliczna kuchnia. Ma swój kamieniczny smaczek.
OdpowiedzUsuńŚliczna kuchnia. Ma swój kamieniczny smaczek.
OdpowiedzUsuń